#33 Myanmar

Myanmar cz. 2
Czekając na nocny pociąg 🚝 przyglądałem się z zainteresowaniem mieszkańcom lokalnej wioski i ich zachowaniom.
Mogę powiedzieć jedno, bez wyjątku zaobserwowałem ludzi pracowitych i pozytywnych,którzy mimo warunków bardzo odbiegajacych od naszej rzeczywistości, zawsze potrafią odpowiedzieć uśmiechem i przyjaźnie pokiwać głową mówiąc – Mingalaba! “, czyli po myanmarsku – “dzień dobry! “
Około pół godziny spędziłem na ławce ucząc młodego 13 letniego chłopaka angielskiego i nazw kontynentów… uwierzcie, że tatuażyk mapy świata na przeramieniu naprawdę się przydaje! 😂😂
O 24 🕒 z minutami na peron wjechał z hukiem nasz pociąg.
Razem ze spotkanymi dzisiaj na trasie Polakami, udaliśmy się na poszukiwanie wagonu 3 klasy… 😂
Kiedy tylko weszliśmy do środka, od razu w nozdrza uderzył mnie mocny zapach (trochę podobny do mięty) – BETELU, czyli bardzo popularnej tu używki, podobnie jak w Indiach bądź Bangladeszu… Na czym to polega?
W liść pieprzu żuwnego wsypuje się nasiona palmy areki, smaruje mlekiem wapiennym i całość zawija w kosteczkę… Nastepnie najzwyczajniej w świecie żuje się ten specyfik. Podobno ma właściwości odkażajace i odswieżajace, czego nie neguję bo przeczytajcie sobie do czego służy mleko wapienne i jak daleko mu do mleka krowiego 😂😂. Po spożyciu, charakterystyczne są okropnie wyglądające czarne zęby oraz czerwona ślina 🤤… Blee…

Tak więc wracając do tematu pociągu, zaraz po wejściu szybko zabraliśmy się do rozkładania karimat na podłodze. Całe szczęście nie było tłoku, a pociąg przypominał wewnątrz nasze stare wagony Kolei Mazowieckich… 😂dość szybko zasnąłem leżąc wygięty pod siedzeniami owiniety w śpiwór. Trochę kołatało, ale trzeba było się wyspać, ponieważ z rana mieliśmy dojechać do Yangon ( Ragun) jednego z większych miast w Myanmar.
Spało się słodko, ale wyrwał nas ze snu jakiś ziomek, który chodził po całym pociągu i dobudzał ludzi, którzy jak my, jeszcze do końca nie rozumieli, że wreszcie po 5 godzinach przejechalismy całe 100 km 🤣

Na zewnątrz było jeszcze ciemno, Michał i Ania, z którymi jechałem postanowili rozłożyć się jeszcze na dworcu i dospać kilka godzinek… Ja takiego zamiaru nie miałem – nie lubię dużych miast, nie miałbym zresztą gdzie spać, ponieważ w świątyniach w takich turystycznych miejscach zapewne by mnie nie przyjęli… Postanowiłem zatem zwiedzić w kilka godzin najważniejsze zabytki tego miasta i uciekać…

Tak też zrobiłem – na pierwszy cel postawiłem sobie świątynie Sule, czyli jedną z najstarszych ponad 1000 letnią, stojącą na środku sporego ronda, w okolicach pomnika niepodległości…
Wszedłem do środka … z głośników w całej świątyni, słychać było mantre, powtarzaną w kółko przez któregoś z mnichów…wokół pełno bananów i kokosow, oraz kwiatów które ludzie składali w okolicy posążków Buddy…
Po kilkunastu minutach okazało się, że powinienem był zapłacić jakieś 5 dolców za wejście jako turysta, ale chyba odpuścili, że względu na brak innych turystów i mega wczesną godzinę.
Wokół świątyni Sule dosłownie 10 metrów dalej stał meczet, a po drugiej stronie kościół… Istny mix.

W pobliskim parku, gdzie stał sporych rozmiarów obelisk, mimo, że słońce dopiero wchodziło było wręcz tłoczono od biegajacych ludzi oraz kilku grup ćwiczących jogę na trawniku… 😂 najśmieszniejsze jednak było to, że spora grupa wcale nie posiadała sportowych ciuchów… O nie! Po prostu jazda w koszuli galowej, czasami przebiegał ktoś w spodniach od garniaka… Nawet przylukałem typka który popylał w pantoflach… 😂 ale wiecie co? Szacunek, bo przede wszystkim liczy się chęć i wola pracy nad samym sobą, a nie ubiór i 3 paski na dresie.

Po wyjściu postanowiłem wybrać się w stronę świątyni Shwedagon, jednego z największych i najbardziej świętych miejsc dla buddystow w Myanmar… po drodze szedłem przez wąskie uliczki dość mocno zaśmiecone, co również stanowi duży problem w Myanmar, gdyż naprawdę rzadko ale to bardzo rzadko spotyka się kosz na śmieci… praktycznie nigdy
Oczywiście nie ujmując centrum Yangonu dość nowoczesne, sporawe biurowce i piękne proste, szerokie drogi… Jednak nie to mnie interesowało najbardziej. Po około 20 minutach już z daleka zobaczyłem przepiękną świątynię Shwedagon, w której ponoć znajduje się 8 włosów Buddy i 9 ton złota i kosztowności… żeby jednak wejść do środka trzeba było zapłacić 10 dolców. 😂 podziękowałem, i zajrzałem tylko ile się dało z zewnątrz…
Następnie udałem się w stronę kolejki, czyli starego pociągu którym wyjechałem po ponad godzinnej drodze na obrzeża miasta… jechaliśmy wolno, bardzo wolno ale za to mogłem bliżej przyjrzeć się slamsom, w których żyją ludzie na obrzeżach miasta…

Ten kraj jest biedny, nie można wyróżnić więc klasy średniej, gdyż taka de facto nie istnieje,😉 Sa albo bogaci, albo biedni… To samo tyczy się turystów – albo podróżujesz po kosztach i śpisz “na nielegalu “ w namiocie i świątyniach, albo licz się że najmniej za hotel zapłacisz ok ok 10 dolarów za noc, a w niektórych miejscach i 35 dolców… 😂
W pociagu po drodze zgłodnialem, więc korzystając zokazji, że co chwila przewijają się sprzedawcy, od których za złotówkę można kupić jakieś przekąski, ogarnąłem sobie jakieś żarcie żeby zapchać bebechy… trochę stresujacy posiłek, bo wszystkie oczy w wagonie były zwrócone na mnie, ale były to tylko serdeczne spojrzenia, zaciekawione. 😂
🌍
Wylotowka lipna, same taksówki. W planach miałem jechać w stronę Pyay na północny zachód.
Nie mogąc nic zatrzymać i odogonić się od ludzi ,którzy nie rozumieli co to autostop postanowiłem ruszyć z kopyta i po prostu wymaszerowac jak najdalej się da…

Długo jednak nie szedłem, bo drogę nagle zajechał mi samochód… Facet jechał do Naypidaw, stolicy Myanmar. Nie mój kierunek, ale wyrzucił mnie dalej poza miasto.
Wiecie co? Ten facet znał film “Pianista “, ten facet naprawdę sporo wiedział o historii Polski i jak później się dowiedzialem, był jednym ze 148 senatorów Myanmaru xd🤣😂
Świetny stop! 💪, podrzucił mnie na stację autobusową, gdzie wręcz zmusił mnie żebym jechał busem, za który zapłacił… Chwilę później siedziałem ściśnięty na malutkim siedzonku dostawionym na korytarzu, ze względu na brak miejsc w autokarze i smigalem w stronę Pyay… Po kilku godzinach z zamulenia wybudzilo mnie ostre hamowanie i nagłe głuche uderzenie czegoś o szybę naszego autokaru.
🌍
Tak, potrącilismy kobietę na skuterze… Wszystko działo się bardzo szybko. Po 5 minutach pojawiła się karetka, policja, a po oczyszczeniu drogi z wypadku w przeciągu kolejnych 15 minut byliśmy już w drodze na najbliższy przystanek, gdzie mieliśmy czekać na podstawienie nowego autokaru.
Ja podziękowałem, wziąłem plecak i poszedłem na trasę stopowac… 😂
I tak ten autokar wlókl sięstrasznie, a słońce powoli zachodzilo i trzeba było znaleźć miejsce na kimano.
Szybko zatrzymałem samochód i szybko zostałem zaproszony do domu na nocleg…
Przed noclegiem jednak siedząc w barze, zajadając się podróbkami nuggetsow i przyglądając się jak mój kierowca i jego przyjaciel którego nazwaliśmy Kim Zong Yun, że względu na podobieństwo ,powoli się upijają… 😂 oczywiście co chwila toast i polskie “na zdrowie “ 🍻 roznosilo się po całym lokalu.

Ja podziękowalem nawet za piwko, ponieważ będąc samemu wolę zachować trzeźwy umysł i w sumie dobrze zrobiłem, bo po kilku głębszych, kolega mojego kierowcy i właściciel domu powiedział, że jednak nie może mnie przenocować. Bał się policji i zakazów 😂 Tak myślałem…
Było już ciemno, więc trochę lipna sytuacja, ale mój kierowca nie będąc jeszcze mocno wstawiony, wsiadł w samochód i zawiózl mnie do świątyni, gdzie udało się przekonać mnicha, żebym kimnął się jedna noc… W sumie nie była to świątynia, a raczej szkoła buddyjska, na strychu, gdzie w dużym pomieszczeniu oprócz mnie spał mistrz oraz jego uczniowie… mlode chłopaki po kilkanaście lat…
Super klimatyczne miejsce, świetnie się rozmawiało mimo, że angielski u nich mocno kulał… napilem się kawki, herbatki, pomogłem pozamiatac liście przed budynkiem, wykapąłem się w studni i następnego dnia wyruszylem wcześnie rano dalej na trasę.
🌍

Ten dzień był typowo autostopowy, cały czas w trasie, z przerwami na kilkukilometrowe marsze żeby wyjść z miasteczek. Po drodze miałem okazję zatrzymać się parę razy z kierowcami i pocykac fotki najdłuższej rzeki w Myanmar, Ayayrwaddy River, zobaczyć granice pomiędzy regionami oraz posłuchać podrabianych wersji piosenek zagranicznych w wydaniu Myanmarskim… 😂 wszystko podrabiają nawet Feliz Navidad po swojemu mają z własnym tekstem…
Tego dnia przekonałem się też, że warto pytać busiarzy, gdyż czasami z czystej chęci pomocy podwiozą nie biorąc ani grosza…
Wieczorem dojechałem pod Mgway… zatrzymałem się na obrzeżach, nie chciałem wjeżdżać do dużego miasta…
W okolicy dużo miejsca, ogromne pola – rozłożyłem namiot.
Poszedłem jeszcze szybko coś zjeść i za 1zl kupiłem noodle smażone, w przydrożnej bambusowej chatce, w której mieszkała biedna rodzina. Prawie się nie udławilem jak zobaczyłem młodych chłopaków, może i młodszych ode mnie, jak robili sobie sami tatuażyk, za pomocą maszynki zasilanej na bateryjki, którą sami skonstruowali… 😂 Oczywiście igła brudna a wzór namazany długopisem…
Tak, właśnie tak się tutaj robi… 😂
Niedługo potem dowiedziałem się, że gdzieś pośrodku pola stoi szkoła buddyjska i że może powinien spróbować się tam przejść..! BINGO
Kolejna noc i przepiękny zachód słońca, do tego dostało mi się jedzenie, a spałem w świeżo wybudowanym budynku, w którym kiedyś będzie świątynia…
Gwiazdy tej nocy było widać naprawdę fantastycznie ! 💪 nie wiem dlaczego ale za każdym razem kiedy spojrzę w niebo, widzę jako pierwszy gwiazdozbiór Oriona… Przypadeeeek?
Nie sądzę 😂😎🤣
#autostopembezgrani

Skomentuj