#47 Japonia – pierwsze kroki, Hiroshima i Kanazawa.

Japonia 

Nie planowałem dotrzeć do tego kraju…
Zdecydowałem jednak, że będąc w tej części świata, tak blisko Japonii głupio byłoby po prostu zawrócić bądź obrać inny kierunek… Wczesnym rankiem wskoczyłem na prom 🚢 i z krańca półwyspu Koreańskiego w 3 godzinki pokonałem „przeszkodę” w postaci morza Japońskiego.

Ciekawa sprawa, że praktycznie przez całą drogę, nawet na pełnym morzu, działało wi-fi 😋 Japonia 🗾 intryguje, myślę, że jest swego rodzaju wymarzonym miejscem podróży, ze względu na nowoczesność, ciekawą kulturę i spokój, jaki tu panuje. Pierwszym miastem, w którym przyszło mi przetrwać była nadmorska Fukoka, stolica jednej z 34 prefektur, czyli swego rodzaju japońskich województw. Napisałem „przetrwać” nie bez przyczyny, ponieważ po ponad 6 miesiącach podróży sprezentowałem sobie wizytę w jednym z najdroższych, jak nie najdroższym kraju we wschodniej Azji.

Zupełnie bez planów ruszyłem z portu pewnym krokiem w kierunku centrum. Mimo, że byłem w nowym kraju, pięknym kraju, zupełnie nie mogłem się skupić i ogarnąć czegokolwiek. W głowie jedna wielka pustka… uświadomiłem sobie, że moja podróż zbliża się do końca. Ostatnie 20 dni. W porównaniu do czasu, który spędziłem dotychczas w podróży, mialem wrażenie jakby to już jutro był koniec. Nie mogłem pogodzić się z tą myślą, nie potrafiłem wytłumaczyć sobie dlaczego ogarnęło mnie zdenerwowanie i swego rodzaju strach, że w mojej podróży pojawił się limit, granica…
Z tych przemyśleń wyrwał mnie dźwięk jakiegoś ptaszyska. Spojrzałem w górę i moim oczom ukazały się dwa orły 🦅 które kolowaly nade mną, tak jakby głodne. Właśnie głodne! Głupoty piszę o jakimś lęku i zdenerwowaniu – byłem po prostu potwornie głodny i natychmiast potrzebowałem żarcia bo czułem, że długo nie pociągnę.

Nastawiłem się na wysokie ceny, wyższe niż w Korei, ale ku mojemu zdziwieniu błądząc wśród regałów w supermarkecie odkryłem że za ok. 3,5 zł dostanę 3 banany 🍌. Od tej pory mogę spokojnie nadać sobie przydomek „małpa” 🦍 Do zestawu za te samą cenę dorzuciłem do koszyka noodle instant. Byłem gotowy – teraz tylko pozostało skorzystać ze wszechobecnych termosów i specjalnych miejsc, gdzie zaraz po zakupieniu można przygotować to “skomplikowane danie “- czyli zalać wrzątkiem, odcedzić i zmiksować sosiwa. Szybka robota, a smak całkiem dobry.

Najedzony jestem zupełnie innym człowiekiem – jakiś taki wyluzowany. Wreszcie mogłem skupić się na chwili obecnej.

Wyruszyłem na zwiedzanie Fukoki – kręcąc się po uliczkach, podziwiałem jak bardzo zadbane i czyste są ulice, a paradoksalnie trudno jest znaleźć kosz na śmieci.  Wstąpiłem do kilku świątyń buddyjskich oraz shintou , czyli domów modlitwy głównych religii w Japonii. Nie mogłem też nie natknąć się drzewa wiśni 🍒,tak zwane SAKURA, które akurat na mój przyjazd postanowiły zakwitnąć, a Japończycy i zagraniczni turyści fotografowali każdy możliwy kwiatek 🌸 robiąc sobie setki selfie 🤳.

Na ulicach tłoczno od mini autek – po spolszczeniu nazywanych “Kejdzidosza “ – wyglądają niczym jeżdżące kostki, na żółtych blachach … demonami prędkości nie są, ale na pewno można tanio kupić taką maszynę oraz tanio utrzymać – a przede wszystkim dostać się praktycznie wszędzie… 😂 i zaparkować wszędzie – a pisząc o parkingach warto dodać, że w Japonii zobaczyć można często samochody zapakowane na specjalnych podnośnikach, jeden nad drugim. (patrz. foto 📸!)

Toyota „pożarła” japoński rynek i nawet 95% taksówek było samochodami tej firmy, a żeby wyróżnić się na tle innych aut, są to old schoolowe stare Toyoty. Mimo wszystko nie skusiłem się na przejażdżkę i nabijałem kolejne kilometry na mój życiowy licznik, zacierając podeszwy niedawno zakupionych butów. Dzień był ciepły, nie zapowiadało się na deszcz , doskonale się składało ponieważ nie zapowiadało się również, żebym miał spać w hostelu. Znalazłem kilka parków i za poradą spotkanych ludzi, wybrałem ten najbardziej ustronny – oddalając się od głównej ścieżki, gdzie tłoczno było od spacerowiczów. Znalazłem dobrą miejscówkę na rozbicie namiotu, w gąszczu drzew, nie przyciągając niczyjej uwagi spędziłem noc, śpiąc przytulony do wcześniej kupionego chleba 🥖. Chleb jest fantastyczny
Nie planowałem zatrzymywać się na dłużej w Fukoce, w centrum miasta zobaczyłem już praktycznie wszystko, a nie uśmiechało mi się też spędzać kolejnej nocy w parku – czas wypróbować autostop w Japonii…

Autostop w Japonii. Jak to właściwie wygląda?

Autostop w Japonii jest jak z kobietą szykującą się na imprezę – trzeba poczekać.  Niestety nie było tak łatwo jak w poprzednich krajach – japończycy mimo swojej spokojnej natury, i wręcz przesadnej jak dla mnie uprzejmości nie chcieli się zatrzymać. Kiedy już jednak wreszcie ktoś się “odważył” się podwieźć , po chwili rozmowy stawał się naprawdę serdeczny, komunikatywny i pomocny! 😁 Kolejną noc spędziłem na legalnym miejscu kempingowym w Nogacie, nad rzeką – mogłem liczyć na towarzystwo japończyków, którzy na weekend postanowili rozbić namiot 🎪 i spędzić w nim noc. Cały wieczór uczyłem się japońskiego, który oprócz tego, że ma zupełnie inny alfabet to, znacznie różni się od tego chińskiego i koreańskiego.

Uświadomiłem sobie, że podczas tej podróży przejechałem przez 23 kraje, a w co najmniej 19 z nich używałem innego języka.  Kiedy już stwierdziłem, że więcej nie ogarnę , poszedłem spać. Całą noc przebudzałem się z zimna – sprzętowo nie jestem przygotowany na temperatury poniżej 10 stopni.  Rano jednak szybko zapomniałem o ciężkiej nocy i delektowałem się widokiem gór, które stanowiły piękne tło dla kwitnących drzew wiśni. Co ciekawe, Japonia jest krajem wyspiarskim, w którym z jakiegokolwiek miejsca by się nie patrzyło – widać góry – a tak naprawdę wierzchołki ogromnych gór których ok. 10 000 metrów zakrytych jest wodą… ot Cała Japonia! Magiczne widoki.
Piękna, ale skrywająca jeden niemiły fakt – leży na styku 4 różnych płyt tektonicznych – przez co trzęsienia ziemi występują tu wiele razy w przeciągu jednego roku – raz mocniejsze, raz słabsze – ale za każdym razem kiedy pytałem mieszkańcy stronią się od odpowiedzi i unikają tematu, który wydaje być się zmorą i ciemną stroną tego wyglądającego z pozoru idealnego kraju. 
Powoli „przesuwałem się” w kierunku Hiroshimy, miasta, o którym chyba każdy z nas słyszał choć raz w życiu.
Noc przez dojazdem do Hiroshimy spędziłem na Service Area, przy autostradzie, kilka kilometrów przed miastem. W takich miejscach można rozbić w gdzieś w rogu namiocik, skorzystać z wi fi, o ile ma się kartę sim (ja nie mam xd), napatrzeć na pyszności, które podają w food court oraz pochodzić pośród półek z lokalnym żarciem… największą jednak atrakcją są dyspozytory z darmową woda 💧 i uwaga oprócz wody można też dostac zieloną herbatę, herbatą ryżowa, bądź gorącą wodę. Żyć nie umierać. Kiedy siedziałem tak na stacji, popijając jeden z czterech darmowych napojów, pojawiła się nagle pewna rodzinka – która poczęstowała mnie Sake 🍶 czyli japońskim trunkiem z fermentowanego ryżu… mimo, że słabo władali angielskim, rozmowa jako tako się skleiła i w ten właśnie sposób załatwiłem sobie na kolejny dzień śniadanie, zwiedzanie Hiroshimy oraz obiad. 😂
Wesoła rodzinka z południa Japonii również podróżowała i miała podobne plany jak ja, więc nie zostało mi nic innego jak się dołączyć. Z samego rana po nocy spędzonej w namiocie na śniadanie czekał na mnie japoński MOCIU – czyli zlepiona kostka ryżu przysmażona na patelni, podana w sosie sojowym. 

Z zapełnionymi bebzolkami dojechaliśmy się do centrum Hiroshimy, obecnie dużego, pięknego miasta, po którym nie widać już prawie śladów po masakrze z 1945 roku, kiedy to Amerykanie w odpowiedzi na Pearl Harbour, zrzucili bombę atomową, zabijając tysiące ludzi. Tego dnia zwiedziłem muzeum, które naprawdę super przedstawia całą historią i badania na temat efektów bomby atomowej – smutna historia i smutne miejsce – które dziś zjednoczyło razem wiele ludzi do przeciwstawienia się produkcji bomb atomowych i ich używania. Atmosfera, jaka panuje obecnie w centrum Hiroshimy jest naprawdę niesamowita – setki ludzi przeróżnych narodowości, piękne różowe drzewa kwitnącej wiśni 🍒 i pomniki nawołujące do pokoju na świecie, uśmiechy na twarzach wszystkich obecnych – tak jest nie tylko w Hiroshimie – tak jest wszędzie gdzie jest pokój – 🕊 a wojna i interesy pojedynczych jednostek potrafią to wszystko to zniszczyć.
Nie pozwólmy na to. W nas jest siła! 😁 #peace. Po południu udaliśmy się na obiad do lokalnej knajpy, w której serwowali słynne Okonomiyaki – można je dostać praktycznie w całej Japonii ale wszyscy mówią że w Hiroshimie najlepsze! Popieram zdecydowanie tą opinię i placek z noodli, bekonu, jajka, kapusty i innych przysmaków, których teraz wam nie zdradzę ( wszystko w swoim czasie), zdecydowanie plasuje się na top liście dań, które jadłem podczas tej podróży.
Wieczorem wylądowałem na wylotówce Hiroshimy, gdzie ponownie udałem się ma Service area – kilka dobrych godzin chillowałem, leżąc jak placek po węgiersku, pod drzewami kwitnącej wiśni podjadając banany. Noc spędziłem w namiocie, a rano będąc jeszcze w fazie senno -zamulonej, wracając z porannej toalety, prawie nadepnąłem na węża, który wlazł mi pod namiot, skąd nie chciał wyjść przez dobre kilkanaście minut. Nie mając zupełnie planów, postanowiłem dać ponieść się przygodzie i wylądowałem w mieście Kanazawa, dobry kawal drogi na północny wschód, po stronie morza Japońskiego.
Kobieta, która zareagowała na moje machanie 👋 i szeroki uśmiech, wysłuchała mojej historii i złożyła mi propozycję nie do odrzucenia – jako że zna sporo ludzi w Kanzawie, a jej przyjaciele są misjonarzami religii Tenrikyo i mają apartament z miejscem do spania – mogę spędzić u nich kilka kolejnych dni. Zgodziłem się bez wahania.

Kanazawa stała się dla mnie bazą, a misjonarze – jak się okazało tylko dwóch – okazali się super gośćmi z mega pozytywnym nastawieniem do życia. Oprócz kilku śmiesznych wieczorów, podczas których skosztowałem japońskiego piwa 🍻 oraz słynnych klusek – udon – miałem okazję przyjrzeć się ich religii od wewnątrz, uczestniczyć w modlitwie, a nawet przymierzyć tradycyjne kimono 👘…. 😂 W sklepie 2nd Street, w którym można było dostać praktycznie wszystko w niższych cenach, ze względu na to że były to rzeczy używane, kupiłem sobie w wymarzone Gitalele – czyli gitarę wielkości ukulele – teraz można grać!

Natychmiast dostałem propozycję nie do odrzucenia – zagranie kilku piosenek, w tym japońskiej piosenki o wiśni 🍒 dla dzieci, podczas charytatywnego spotkania organizowanego przez miasto… Przypadek, że akurat przyjechała lokalna telewizja i zapewne mój „piękny głos” 🗣 😂pojawił się w wieczornych newsach 😂

W Kanazawa czułem się dobrze – miałem nowych znajomych, miałem swój własny pokój w starym japońskim domku i świetna pogodę. Zwiedziłem trochę miasta, 🏞 spacerowałem po starym rynku, na którym można było kupić m.in setki różnych owoców morza oraz skosztować japońskiej herbaty MATCHA, która mocno różni się smakiem od tej chińskiej. Mając do dyspozycji rower, zjeździłem też najbliższe okolice. Było idealnie, czas jednak leciał nieubłaganie szybko, a ja strasznie chciałem zwiedzić Kyoto -miasto, które początkowo pominąłem , ale zamierzałem do niego wrócić, żeby zobaczyć tak wychwalane przez wszystkich Japończyków i nie tylko, miejsce.

Wreszcie znalazłem kogoś na couchsurfingu – zatem nic tylko ruszać dalej!
Ahoj!

#autostopembezgranic

Skomentuj