Siemanko!
Pisząc ten wpis właśnie leżę powykrecany w namiocie gdzieś w Bośni 🇧🇦. Teraz mniejsza o to, skupmy się na początku, do tej historii też dojedziemy! 💪 🌍
Nasza podróż zaczęliśmy 6 października rano ok. 9.00. Dlaczego tak a nie inaczej? W sumie nie wiadomo…
Wszystko było poogarniane, plecak spakowany można było ruszać. Dzięki naszemu kumplowi Kamilowi dostaliśmy się na trasie katowickiej, na stacji benzynowej i już chwilę po tym jak nas Kamilson wysadził, my byliśmy już w pierwszym samochodzie. Farcik niezły bo za pierwszym zapytaniem od razu transporcik do Katowic poleciał… lubię stopować w Polsce.
Można łatwo się zrozumieć, pogadać o wielu tematach, bo znasz język, a przy okazji ostatnio chyba ten autostop znowu popularny i ludzie się zatrzymują dosyć często.
Dalej również nie mieliśmy problemów żeby pojechać! Łatwo przedostalismy się do Wieprza potem Węgierskiej Górki żeby chwilę za Milówką złapać złoty strzał i pognac prosto do Budapesztu!
Kurde jak tak łatwo się to wszystko zaczyna…. Hehe może być ciekawie.
Pogoda dopisywała, dosyć nieźle jak na nasze warunki słońce i ciepły wiaterek, długo zresztą go nie czuliśmy bo już około 16.00 gnaliśmy do stolicy Madziarów.
Na Słowacji nam nie zależało zbytnio żeby się zatrzymać tylko ze względów pogodowych.
Gdy dojechalismy do Budapesztu nie byliśmy już jakoś mega zaskoczeni. Byliśmy tam poprzednio kilka razy, m.in. Na słynnym półmaratonis vivicitta organizowanym co roku. Tym razem, nie przyjechaliśmy biegać.
Mieliśmy ogarniętego lokalnego hosta który miał nas przekimać te kilka nocy. Jedynym problemem miała być niby lokalizacja jego domu, gdyż Laszlo (bo tak się nazywał) mieszkał w Fot, czyli mocnym przedmieściu Budapesztu.
Jednak nasza dobra passa się nie kończyła i okazało się, że Laszlo gości też dwóch innych Polaków którzy byli gdzieś na mieście samochodem. Dlatego też skontaktowalismy się z nimi i zgarneli nas spod Nyugati Railway station. Piękna stacja kolejowa zbudowana przez firmę założona przez Gustawa Eiffla – tego ziomka od wieży Eiffla oczywiście.
Jadąc więc do naszego hosta dowiedzieliśmy się co nas czeka od Polaków którzy już raz u niego nocowali. Potem wszystko oczywiście okazało się prawdą, gdyż Laszlo jest super miłym i otwartym facetem ciutke starszym od nas, hmmm…. No może że 3 razy starszym haha. Żyje w starym węgierskim domu wraz ze swoją jeszcze starsza mamą i ciocią.
Sprawdzając jego couchsurferska przeszłość i setki opinii nie zdziwiliismy się gdy zaraz po przyjeździe od razu częstowal nas herbatą Lapacho.
Mieliśmy niezły ubaw, bo wiadomo, nie często się trafia, że taka starsza osoba ma w sobie aż tyle energii i dystansu żeby gościć ludzi z całego świata. Mi pierwsze co sytuacja skojarzyła się rodem z horroru – wiecie – może miał chrapke na nasze nereczki albo świeżą młodą wątrobke?
Okazało się jednak zupełnie odwrotnie. Codziennie dostawalismy śniadanie i kolacje – rano Yerba Mate, a wieczorem Lapacho – broń Boże pomylić kolejność! Haha.
Najlepszym hitem jednak okazała się kartka która dał nam przed położeniem się spać. Aż do teraz nie mogę powstrzymać się od śmiechu i jego poważnej miny skierowanej na nas kiedy czytałem jej zawartość, a wyglądała ona mniej więcej tak :
“wręczam wam dwa kocyki. Jeżeli potrzebujecie masturbacji bądź uprawiania seksu, proszę abyście używali tych kocyków i nie pobrudzili reszty pokoju, gdyż piorę je po każdym gościu który przyjeżdża do mnie spać “
Przez chwilę nie mogłem ogarnąć co się właściwe stało, ale potem zacząłem się śmiać, a Laszlo dalej z poważna mina wciskal mi “czyste “ kocyki. Zrezygnowałem tym razem i ładnie podziękowałem.
Kolejnego dnia zwiedziliśmy Budapeszt, a tak naprawdę to wybraliśmy się do Pasha Kebab czyli naszej ulubionej miejscoweczki gdzie jesteśmy stałymi klientami, a potem na wzgórze Gelerta, żeby po raz kolejny zobaczyć piękny widok Budapesztu z góry.
O 18 był mecz Polska 🇵🇱 Czarnogóra 🇲🇪 na który wybraliśmy się do baru.
Spotkaliśmy sporo Polaków, którzy pracowali tam bądź przyjechali na Erazmusa. Po wygranym meczu poszliśmy świętować na most Wolności, gdzie można było usiąść na jednym z elementów jego konstrukcji i delektować się widokiem oświetlonego miasta nad Dunajem,… Nie przeginam, tam jest zajebiście!
W domu czekał na nas Laszlo z gorącym węgierskim gulaszem – bardziej zupą i słodkimi placuszkami domowej roboty. Bardziej po węgiersku być nie mogło.
Kolejny dzień wyjechaliśmy z miasta i bez spinki spokojnie szliśmy w stronę wylotówki, żeby złapać coś na Belgrad… Nigdzie się nie spieszymy, wszystko powoli, relax sto procent, przecież mamy czas… dużo czaaaasu…
#autostopembezgranic